Park narodowy Yellowstone to etap na który oboje czekaliśmy z niecierpliwością. Fakt, że "zahaczenie" o park wymaga od nas dwóch dni drogi w każdą stronę - najpierw przyjazd z Moab ponad 900 kilometrów, potem wyjazd do Jeziora Tahoe około tysiąca. Ale wizyta w tym mitycznym parku od samego początku nie podlegała żadnej dyskusji. Zaplanowaliśmy trzydniowy pobyt w tym miejscu rezerwując noclegi na trzech różnych polach namiotowych : pierwszą w Grant Village od południowej strony parku, nad jeziorem Yellowstone, drugą na zachodzie w Madison i trzecią na wschodzie - w Bridge Bay, również nad jeziorem.
Już sama droga do parku z Salt Lake City gdzie spędziliśmy noc była dość wyjątkowa. GPS zaproponował nam sześciogodzinną trasę autostradą. Ale jak zwykle postanowiliśmy wybrać opcję "dłuższa trasa drogą krajową ale z pięknymi widokami". Padło na drogę numer 89. I tym razem się nie pomyliliśmy! Nie tylko zielone góry i doliny towarzyszyły nam na trasie ale i przepiękne turkusowe jezioro Bear i...miasteczka o urokliwych nazwach : Paryż (!), Montpelier (z jednym "L") oraz w miarę jak zbliżaliśmy się do Gór skalistych Genewa i Alpine (drewniane domy na zboczach gór jak w Alpach!). Przyjazd od strony południowej wiąże się też z przejazdem przez inny park narodowy - Teton. Rozumiecie, że jeszcze przed wjazdem do parku nasze oczy "najadły się" pięknem.
Wjeżdżamy do parku Yellowstone - pierwszego parku narodowego na świecie. Po kilku milach zaskakuje nas widok kilkunastu samochodów zaparkowanych po obu stronach drogi i cała masa ludzi przyglądająca się czemuś w oddali. Kopiujemy : zatrzymujemy się, wysiadamy, pytamy co to za atrakcja. NIEDŹWIEDŹ GRIZZLY! Wow, szybko bieg po aparat, po obiektyw i stąd zdjęcie misia w diaporamie. Ok, był daleko, ale większości turystów nie udaje się go zobaczyć w ogóle! Po kilku minutach, zawodząc wszystkich, miś odchodzi. Wsiadamy do auta, jedziemy dalej. Znów grupa samochodów. Tym razem to stado bizonów w oddali. Pstrykamy zdjęcia i jedziemy dalej. Znów to samo, tym razem to jeleń - a dokładniej gatunkowo mulak, spokojnie pasący się przy drodze. Czyli, przed samym dojazdem do campingu już najedliśmy się takich wrażeń, że głowa pęka!
Jest już w sumie dość późno - po 19, ale rozstawiamy szybko namiot i udajemy się do West Thumb Geyser Basin - nieduży ale wyjątkowy w tej części parku kompleks termalny. Zobaczymy tu po raz pierwszy na naszej drodze gejzery, geotermalne, różnokolorowe jeziora i fumarole (dymiące dziury)...wszystko w atmosferze niesamowitego smrodu. Zgnite jaja to pestka. Skąd ten specyficzny zapach i krajobraz typowy dla aktywności wulkanicznej? Otóż pod parkiem, na głębokości szacowanej między siedmioma, a siedemnastoma kilometrami znajduje się superwulkan i ogromna komora magmowa. Ów superwulkan eksplodował już kilka razy w przeszłości (oczywiście chodzi o historię sprzed milionów lat) i to właśnie dlatego park Yellowstone jest taki wyjątkowy : żyzny, zielony, obfity w faunę i florę. Na dodatek, ten wulkaniczny płaskowyż jest otoczony przez Góry skaliste, które wypiętrzają się przez aktywność sejsmiczną...jak któregoś dnia to wszystko huknie, to zmieni wygląd zachodnich Stanów Zjednoczonych na zawsze.
Ale powróćmy do tu i teraz. Po nocy na campingu nad jeziorem, gdzie pogryzły nas komary i gdzie było nam bardzo zimno, zabieramy się do zwiedzania najbardziej aktywnej wulkanicznie części parku - okolic gejzera Old Faithful. Sam gejzer, który zalicza się do największych na świecie, jest dość spektakularny - wyrzuca około trzydziestu tysięcy litrów wrzącej wody, średnio na wysokość czterdziestu metrów przez mniej więcej pięć minut, czemu asystuje za każdym razem kilkaset osób. Old Faithful czyli "stary wierny" nazywa się tak bo jest dość regularny - co 90 minut cieszy dorosłych i dziatwę. Cały pierwszy dzień spędzimy na szlakach pieszych w kompleksach termalnych parku - albo raczej na drewnianych podestach - niebezpieczne jest wchodzenie na aktywny geotermicznie teren. Dane będzie nam zobaczyć różnego rodzaju śmierdzące atrakcje : baseny wodne gorących źródeł przypominające tęczę dzieki ekstremofilnym bakteriom (80°C aż paruje ale to pestka) - każdy kolor to inny rodzaj bakterii, przy czym za niesamowite odcienie niebieskiego, fioletowego czy zielonego w głębi odpowiadają minerały wypychane z ziemi przez magmę. Idealnym przykładem tego zjawiska jest Grand Prismatic Spring.
Kolejny dzień, po nocy gdzie już nie było tak zimno, postanawiamy spędzić we wschodniej części parku. Przecinamy więc płaskowyż zatrzymując się po drodze w Norris Geyser Basin - kolejne skupisko wytworów geotermicznych. Mniej kolorowe, niż te widziane poprzedniego dnia, ale to tu poczuliśmy się wręcz jak na innej planecie. Niestety zapach ten sam. Trochę przesyceni siarkowodorem z radością udajemy się w stronę kanionu wydrążonego przez rzekę Yellowstone. Właśnie, na miejscu szybko zrozumieliśmy skąd wywodzi się nazwa rzeki i w rezultacie parku - skały kanionu są żółte. Z punktów widokowych położonych po jego obu urwistych stronach (czasem się męcząc, schodząc dwieście metrów wgłąb po prawie pionowych schodach, po czym wchodząc na górę...) roztacza się widok nie tylko na rzekę i jej bystrzyce ale na dwa przepiękne, spektakularne wodospady: górny i dolny. W drodze na camping pełni wrażeń odwiedzimy Mud Volcano - błotny wulkan o charakterystycznym już dla nas zapachu i przypominający gotującą się mulistą zupę, oraz spokojnie pasącego się tam samca bizona (ogroooomny). Jeśli oglądając zdjęcia zastanawiacie się dlaczego miejscami nie ma futra, to dodam, że aktualnie bizony zrzucają zimowy gruby kożuch (stąd zdjęcie tarzającego się w piasku bizona próbującego pozbyć się ostatniej sierści).
Do jeziora Yellowstone przy brzegu którego znajduje się nasz ostatni camping droga prowadzi przez dolinę Hayden - malowniczą i zieloną oazę zwierząt... Tuż przy końcu, samochód przed sami gwałtownie hamuje: kojot przebiega mu przez drogę! Ponieważ to zwierzę można spotkać niezwykle rzadko w naturze, Remi wybiega z auta z aparatem nie zastanawiając się czy kojot może stanowić jakieś zagrożenie i obfotagrafowuje go jak paparazzi. Wyjaśnienia: ten osobnik był młody i widać niedoświadczony, więc zagrożenia nie było. Jeśli chodzi o mojego męża to kojot jest jego ulubionym zwierzęciem i absolutnie nie mieściło mu się w głowie żeby przegapić bliskie spotkanie z nim. Remiemu imponuje charakter tego zwierzęcia które radzi sobie przebiegłością: zje resztki tego co zostawią misie lub wilki albo ukradnie wydrom dopiero co złowioną rybę...radzi sobie po najmniejszej linii oporu - pozostawię to bez komentarza :D Niestety nie udało nam się wypatrzeć drugiego w kolejności ulubionego zwierzęcia Remiego - wilka. Aktualnie opiekują się młodymi, okres w którym królują to zima. Warto dodać, że wilki zostały wytępnione i dopiero po latach, sztucznie na nowo wprowadzone do parku w 1995, tak jak bobry. Okazuje się, że ich rola jest bardzo ważna dla równowagi ekosystemu.
Link do artykułu "Yellowstone" na naszej stronie.
jest Yellowstone ponownie po 20 latach, w planach mych podrozy , wlasnie tak po tych chodniczkach obok i ponad oczkami gejzerow, bulgotow -pal licho ten smrod --cos odmienneego.